leczenie schizofrenii dziecięcej wykorzystując lsd i psilocybinę (pdf)
wersja pdf

zakładki

szukaj na psilosophy:  
   

Leczenie schizofrenii dziecięcej wykorzystując LSD i psilocybinę

(Treatment of Childhood Schizophrenia Utilizing LSD and Psilocybin)
by

dr filoz. Gary Fisher

Z biuletynu Multidyscyplinarnego Stowarzyszenia do Badań Psychedelicznych (Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies) MAPS - Volume 7 Number 3 Summer 1997 - pp. 18-25


You are able to acquaint this information thanks to Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies, please make some donation highly expressing your appreciation, which will help in increase of developement of psychedelic research. DONATE

Możesz zapoznac się z tymi informacjami dzieki Multidysyplinarne Stowarzyszenie Badań Psychedelicznych, proszę ofiarować jakas dotację wielce wyrażajaca twa wdzięcznosć, co pomoże we wzroscie rozwoju badań psychedelicznych. DOTUJ

[ tłumaczenie: cjuchu ]

Spis Tresci:
Hipoteza
Warunki oddziałowe
Nowe zachowanie
Pierwsza sesja Patty
 Druga sesja
 Trzecia sesja
Timmy
Jenny
Stevie
Floyd
Nancy
Jeannie
Praca się kończy
Podziękowania
Odnośniki

Teraz, gdy FDA zezwoliła wznowić badania nad LSD i psilocybiną, uważamy, że ważne jest by podzielić się przykładami niezwykłego eksperymentu, którego wyniki nie zostały należycie rozpatrzone, ponieważ tego typu badania zostały przedwcześnie wstrzymane w połowie lat sześćdziesiątych ze względów politycznych. Schizofrenia dziecięca nadal jest poważnym problemem do leczenia i powoduje wiele cierpienia. Straszna szkoda, że badania robione 35 lat temu nadal są ostatnim słowem w temacie zastosowania psychedelików w leczeniu tych stanów. - Red.

Hipoteza

Hipotezą roboczą tego studium jest to, że psychoza jest olbrzymim systemem obronnym represji-uniku-wyparcia służącym do chronienia osoby przed doświadczaniem wczesnodziecięcej traumy. Wyparcie jest tak silne, że osoba przestaje doświadczać siebie z jakąkolwiek ważnością. Osoba egzystuje odosobniona w świecie bez uczuć a ten świat staje się bez znaczenia. Jeden z naszych małych pacjentów powiedział mi, że żył w świecie "nie nicości". Założono, że leki psychedeliczne mogłyby przełamać się przez to olbrzymie wyparcie, gdzie dziecko ponownie mogłoby doświadczyć traumatycznych wydarzeń i zmniejszyć ból związany z tymi doświadczeniami. Ona lub on mógłby pogodzić się ze swą własną historią. Ponadto, poprzez doświadczenie czułej troski personelu w środowisku całkowitej akceptacji, dziecko mogłoby zacząć doświadczać siebie jako pozytywnej lub ważnej osoby. Ekipa składająca się z psychiatry (który zdecydował nie mieć doznań z LSD, lecz był medycznie odpowiedzialny za badanie), czterech studentów absolwentów psychologii oraz trzech techników opieki psychiatrycznej. Autor spełniał rolę terapeuty prowadzącego tę grupę. Przy każdej sesji uczestniczyło zazwyczaj trzech do czterech pracowników, zmieniając się w ciągu dnia, ponieważ sesje były niezwykle intensywne i wymagały od personelu bardzo aktywnego udziału. Każdy pracownik miał swe własne doświadczenie z LSD i psilocybiną, ponieważ przyjętą praktyką jest, że w celu zrozumienia, co dzieje się z dzieckiem trzeba mieć osobiste doświadczenie z tymi dragami. W miarę postępu prac okazało się, że jedna osoba personelu stała się głównym terapeutą dla każdego pacjenta. Na każdej sesji nieustannie nagrywano werbalizacje i zachowanie pacjenta. Poza spędzaniem czasu z pacjentem podczas samej sesji leczniczej, dla każdego pacjenta musiał zostać przygotowany cały program i program ten przekazano całemu personelowi oddziałowemu by postarał się o spójność w podejściu terapeutycznym. Zwracano uwagę na personel oddziałowy, który nie był częścią ekipy leczniczej w toczącym się procesie każdego pacjenta i na pozyskanie ich współpracy w rozwoju jednolitej postawy. Gdy personel oddziałowy zaczął dostrzegać niezwykłe zmiany pojawiające się u dzieci, zaczął się angażować i wspierać bieżące potrzeby każdego dziecka.

Warunki oddziałowe

Oddział, na którym mieszkały te dzieci był w stanie ciągłego chaosu. Mieścił około sześćdziesięciorga dzieci w przedziale od czterech do dwunastu lat, które były najpoważniej niezrównoważonymi dziećmi większej populacji szpitala. Panował tam ciągły wrzask, walki i działania destruktywne. Wiele dzieci było destruktywnych względem otoczenia, względem siebie nawzajem, względem personelu i względem samych siebie. Podstawowym obowiązkiem personelu oddziałowego była kontrola uszkodzeń. Poziom hałasu był zawsze wysoki, gdyż wiele dzieci było w najwyższym stopniu nadpobudliwa i hałaśliwa. Pozostałe dzieci były bardzo zamknięte w sobie, zaangażowane w powtarzające się ruchy fizyczne, a gdy były niepokojone rzucały się na intruza. Było mało interaktywnej lub równoległej zabawy a wszelkie przyniesione na oddział zabawki lub materiały były wkrótce niszczone. Ciągłym problemem było rozmazywanie kału i przypadkowe oddawanie moczu. Środowisko nie sprzyjało dobremu zdrowiu psychicznemu delikatnie mówiąc.

Nowe zachowanie

Po dziewięciu miesiącach programu i pięćdziesięciu ośmiu sesjach leczniczych zdecydowano kontynuować program z pięcioma pacjentami początkowej dwunastki. Dzieci wypisane z programu charakteryzował brak mowy oraz autyzm dziecięcy i najmniej reagowały na leczenie. Były wyjątkowo zamknięte w sobie i nie potrafiły dogadać się z innymi dziećmi lub dorosłymi. Pomimo ich poważnych ograniczeń, wszystkie wykazały pewną wyraźną reakcję na leczenie. Podczas sesji ukazały małą reakcję, choć niektóre z nich stały się nadpobudliwe i miały oczywiście pewne doznania sensoryczne i więcej interakcji z personelem. Jedna dziewczynka miała przedłużoną reakcję lękową. Widoczne zmiany pojawiały się w dniach po sesjach. Okazywały o wiele większe zainteresowanie wobec personelu leczniczego, stały się ożywione i swawolne i zdecydowanie mniej wycofane. Jedna dziewczynka dowodziła krańcowej frustracji nie mogąc się porozumieć werbalnie z powodu braku językowego rozwoju. Najmłodsze (cztery lata) i najmniej rozwinięte dziecko próbowało sprowadzić osobę personelu leczniczego do pokoju gdzie robiliśmy sesje. Wszystkie interesowało nawiązywanie kontaktu fizycznego z personelem leczniczym, a jedno mocno autystyczne dziecko zaczęło bardzo wymagać by być trzymane. Wszystko to było nowym zachowaniem dla tych dzieci. W konsekwencji wszystkie miały zmiany zachowaniowe, lecz ich potencjał w porównaniu z innymi pacjentami był wiele bardziej ograniczony a my mieliśmy ograniczony dostępny czas na ich leczenie.

Pośród dzieci, z którymi przerwaliśmy leczenie, jedna dwunastoletnia dziewczynka zrobiła tak wyraźny postęp, że w czasie dnia mogła chodzić do szkoły publicznej, a wieczorem wracać do szpitala. Uważano, że miała wystarczającą poprawę, funkcjonowała zadowalająco w szkolnym systemie, i że dalsze leczenie nie było konieczne. Patty była jedynym niepsychotycznym pacjentem. Zareagowała na leczenie szybciej niż bardziej niezrównoważeni pacjenci. Krótkie podsumowanie jej leczenia pomoże zilustrować tę pracę.

Pierwsza sesja Patty

Patty miała trzy sesje w przeciągu trzech miesięcy. Dawki na sesjach wynosiły 100 mikrogram LSD, 100 mikrogram LSD z 10 miligramami psilocybiny, oraz 200 mikrogram LSD. Była hospitalizowana ze względu na jej niezdolność do funkcjonowania w domu, w szkole lub w społeczeństwie. Jej zachowanie wahało się od bycia zamkniętą w sobie i małomówną do bycia bardzo agresywną i sadystyczną względem mniejszych dzieci. Kradła jedzenie i inne rzeczy od mniejszych dzieci a gdy przeszkadzano w jej zachowaniu miała gwałtowne napady histerii i musiała być uspokajana fizycznie i izolowana. Pomimo, że jej IQ przetestowano na 72, jej obniżone funkcjonowanie zdawało się być spowodowane poważnymi problemami osobowości i ustalono, że jej potencjał był bliski normalnego przedziału. Podczas pierwszej sesji spędziła całe siedem godzin powracając do infantylnego stanu oralnego. Bez ustanku powtarzała, "Jestem głodna", a gdy pytano głodna czego była, nie odpowiadała, a jedynie ponownie wyrażała swój głód. Podczas całej sesji żuła i ssała ubrania swoje lub innych, swoje palce, ręce i cokolwiek lub kogokolwiek mogła sięgnąć. Dano jej pustą butelkę dla dziecka ze smoczkiem wypchanym bawełną i żuła i ssała go godzinami. Było jasne, że próbowała wyciągnąć pokarm z czegokolwiek w swym otoczeniu. Podczas sesji siedział przy niej jeden członek personelu, trzymał jej rękę lub ramię i delikatnie ją przytulał lub głaskał. Zapewniliśmy jej stałą opiekę dotykową. Przez około dwie godziny agresywnie gryzła smoczek, rozciągając go i zagryzając. W końcu przez niemal godzinę zaczęła wyglądać na wyczerpaną i nierozmowną. W ostatnich etapach trzymała za ręce osobę z personelu i cicho się śmiała bez werbalizowania. Zdawała się nawiązywać prawdziwy międzyludzki kontakt.

Druga sesja

W miesiąc po jej leczeniu Patty była o wiele bardziej stonowana i nie chciała wiele mówić o pierwszej sesji. Podczas drugiej sesji spędziła dużą ilość czasu ssąc dziecięcą butelkę, lecz tym razem powiedziała, że chce w niej mleko, a my się zastosowaliśmy. Następnie weszła w panikopodobny stan i wiele mówiła o swym lęku bycia odrzuconą przez rodziców. Nalegała, byśmy natychmiast do nich zadzwonili i sprawili by zabrali ją do domu. Była wyjątkowo zaniepokojona, że mogłaby zostać przez nich opuszczona i powiedziała raz smutno o swej matce, "Ona mnie nie kocha". Po jakichś trzech godzinach stałej wrzawy dotyczącej jej rodzinnych relacji i jej poważnego niepokoju o odrzucenie przez rodziców, na jakiś czas weszła w cichy stan. Następnie przyssała się do butelki mleka a gdy odjęła ją od ust powtórzyła, "Jestem kochana". Po jakichś czterech godzinach powiedziała "Kocham moją matkę, mojego ojca, moich braci i moje siostry, nigdy przedtem się tak nie czułam. Kocham ich." Powiedziała, że nigdy nie czuła, że była kochana a uczucie bycia kochaną i kochania, których teraz doświadczała były dla niej nowe. Następnie weszła w stan na około dwie godziny, który najlepiej można opisać jako stan głębokiego transu. Była całkowicie nieruchoma bez jakiegokolwiek ruchu, i była obojętna na wszelki słowny lub dotykowy bodziec. Ostatecznie z tego wyszła i zaczęła się uśmiechać, lecz wciąż pozostawała obojętna na wszelkie nasze pytania. Mniej więcej po kolejnej godzinie wstała i chciała wyjść na zewnątrz na spacer. Była szczęśliwa i uśmiechnięta i od czasu do czasu śmiała się na głos.

Po tej sesji Patty ponownie była o wiele bardziej stonowana, jej zachowanie zmieniło się niezwykle tym, że jej napady złości ustały i była zrelaksowana i zadowolona. Komunikowała się z nową dojrzałością względem personelu i miała bardzo pozytywne stosunki (wyglądało to na młodzieńczą adorację) z jednym ze studentów psychologii. Spędzili ze sobą dużo czasu.

Trzecia sesja

Trzecią sesję, dwa miesiące później, charakteryzowało początkowo więcej oralnego zachowania regresywnego. Poprosiła o butelkę z mlekiem i spędziła ponad dwie godziny gryząc ją, ssąc i próbując połknąć całą butelkę, lecz zachowanie to nie miało wobec niej desperackiej właściwości. Zdawała się bardziej nią bawić, ciesząc nią, a jej zachowanie było dość ciche i zadowolone. Ssała przez długi czas i zapadała w spokojny, cichy stan, całkowicie odprężona, uśmiechając się do opiekunów przy kontakcie wzrokowym. Chciała być cicha, a my byliśmy cisi razem z nią - dotykając jej, przytulając, trzymając za rękę, gdy sięgała. Na wzrokową stymulację w formie róży zareagowała z zachwytem i zdumieniem. W pełni cieszyła się zainteresowaniem i sympatią personelu. Ponownie po sesji była o wiele dojrzalsza, zainteresowana dorosłymi i chciała pójść do szkoły z dziećmi w swym wieku. Jej napady złości i reakcje wściekłości oraz kleptomańskie zachowanie zupełnie ustały. Uważano, że była gotowa spróbować szkoły poza terenem szpitalnym. Była podniecona tą nową sytuacją i nie miała żadnych pogorszeń. Patty zdawała się nie doświadczać strachu nową sytuacją, lecz była podekscytowana możliwością bycia w nowym otoczeniu i zrobiła to bardzo dobrze. Po godzinach szkolnych nadal pozostawała w szpitalu i podtrzymywała swe wspomagające relacje z personelem. Stała się bardzo serdecznym i kochającym dzieckiem a jej osobowość była dość stonowana i cicha.

Timmy

Jeden dziesięcioletni poważnie autystyczny chłopiec był kontynuacją programu bardziej jako wyzwanie, gdyż był bardzo oporny na opuszczenie swych psychotycznych osłon. Zadano mu serie dziesięciu sesji na przestrzeni dziesięciu miesięcy, przy dawkach do 400 mikrogram LSD. Przed leczeniem był bardzo zamknięty, powtarzając kilka wyrażeń oraz prezentując powtarzające się i katatoniczne pozowanie. Jego jedynym kontaktem z ludźmi było patrzenie na ich rękawy, zdawał się sprawdzać, czy i jak przyczepione są ręce. Nie pozwalał się dotykać i w ogóle nie miał żadnych interakcji, innych niż atakowanie dzieci, które się do niego zbliżały lub go dotykały. Jego sesje lecznicze charakteryzował niepokój, strach, panika i obawa. Od czasu do czasu mógł się rozluźnić i pozwalał pracownikom się potrzymać, pogładzić i delikatnie nakarmić. Miał długie okresy, w których był całkowicie poza kontaktem z otoczeniem. Podczas późniejszej sesji po jakichś dwóch godzinach bycia bez kontaktu, usiadł raczej nagle, jego oczy poszerzyły się ze zdziwieniem i wyszeptał, "widziałem Boga". Podczas późniejszych sesji dowodził większego słownictwa oraz porzucił swą echolalię i powtarzające się słowa.

Pierwsze cztery sesje Timmy'ego prawie wyłącznie poświęcone były gryzieniu, żuciu oraz agresywnemu zachowaniu oralnemu. Zaobserwowaliśmy to u wszystkich pacjentów, co dowodziło ekstremalnej wściekłości oralnej. Na późniejszych sesjach pacjenci próbowali zjeść nas i wszystko w zasięgu wzroku by zapełnić pustkę, którą odczuwali. Pomimo, że nie uświadczyliśmy wiele z tego, co mogliśmy zidentyfikować jako rozwiązywanie konfliktów podczas sesji, jego zachowanie przeszło wyraźną zmianę. Jego fizyczne ataki ustąpiły i zaczął interesować się relacjami z innymi chłopcami w jego wieku jak również z personelem medycznym. Chciał fizycznego kontaktu, stał się swawolny i się radował. Z powodu tych zmian zachowaniowych jego rodzice zaczęli zabierać go do domu na weekendy i wielokrotnie nam mówili, że byli zdumieni jego poprawą.

Jenny

Ta dziewięcioletnia dziewczynka miała osiem sesji w przeciągu sześciu miesięcy. Jej IQ w wieku pięciu lat wynosiło 82. Miała dobre umiejętności werbalne. Jej zachowanie było impulsywne, nieobliczalne i nieprzewidywalne. Często była bardzo agresywna względem innych dzieci, zwłaszcza tych mniejszych, i atakowała je złośliwie bez prowokacji. Gdy atakowała, często było to z bardzo płytkim afektem, niezwiązanym z gniewem lub odwetem. Była bardzo oralna, zjadając cokolwiek mogła uzyskać i próbując jeść przedmioty niejadalne. Robiła seksualne zaczepki względem dorosłych mężczyzn. Była społecznie odizolowana, nie uczestniczyła z innymi, i okazywała wyraźną niezdolność do nawiązywania jakichkolwiek istotnych relacji z kimkolwiek, dziećmi lub dorosłymi.

Sesje Jenny charakteryzowało jej powracające nadużycie seksualne oraz jej lęk i obawa, a także ambiwalencja względem poświęcanej jej uwagi. Cofała się do swego wczesnego dzieciństwa i dawała powtarzalne oznaki niedostatku ze strony matki i złość na bycie pod niewłaściwą opieką (oboje rodzice byli alkoholikami). Była niezwykle oralnie agresywna i musiała być porządnie tłumiona gdyż uzewnętrzniała swój gniew poprzez gryzienie, drapanie, szczypanie, kopanie i atakowanie personelu. Większość czasu, w którym uzewnętrzniała afekt był dość płytki, innymi razy krzyczała i było dużo konfliktów wokół treningu toaletowego i walk o władzę związanych z tym wydarzeniem.

Na późniejszych sesjach Jenny stała się o wiele bardziej ustabilizowana i zaczęła werbalnie wyrażać swoją nienawiść do zarówno mężczyzn jak i kobiet, a także chciała zabić niemowlaki i dzieci. Zmiany zachowania na oddziale były znaczące. Afekt stał się o wiele bardziej odpowiedni i wykształciła koleżeńską relację z kolejną żeńską pacjentką, dwunastoletnią dziewczynką. Jej nieobliczalne, agresywne zachowanie względem młodszych dzieci całkowicie ustąpiło; o wiele bardziej zaczęły ją interesować aktywne działania z jej przyjaciółką oraz nawiązywanie kontaktów z pełnoletnim personelem oddziałowym. Zaczęła postrzegać się jako doroślejsza i czerpała przyjemność ze swej nowej tożsamości. Poszła do szkoły i była w stanie zadowalająco funkcjonować w tym otoczeniu. Jej zmiany były niezwykłe a ona stała się zupełnie funkcjonalna i nie była dłużej problemem kierownictwa.

Stevie

Ten dziewięcioletni, bardzo mały chłopiec miał razem trzynaście sesji w przeciągu dziesięciomiesięcznego okresu. Przed leczeniem Stevie był niezwykle zamknięty w sobie oraz odizolowany i na nikogo nie reagował. Wahał się między skrajną katatonią a podnieconymi katatonicznymi reakcjami wściekłości. Stawał się atakujący i destruktywny a szczególnie fizycznie agresywny wobec młodszych i bezsilniejszych dzieci. Podczas takich akcji musiał być umieszczany w kamizelce (pełen kaftan bezpieczeństwa) i w odosobnieniu. Nigdy do nikogo nie mówił, nie nawiązywał kontaktu wzrokowego i żył wyłącznie w swym własnym świecie. To, co było wyjątkowe w doznaniach psychedelicznych tego chłopca to jego umiejętność cieszenia się doznaniami czuciowymi, które są powszechnie doświadczane przez normalną osobę. Podczas pierwszych dwóch godzin rozkoszował się doznaniami wzrokowymi i słuchowymi, a także stale komentował to, czego doświadczał.

Wkrótce odkryliśmy, że Stevie miał rozległe słownictwo, którego nigdy nie używał w zwyczajnym stanie. Mówił takie rzeczy jak "muzyka podąża za wzorami" śmiał się i mówił, "Kocham was, wzory. Wzory serca, ahhh, jaka piękna pani, cały dom pełen zmian." Rytmicznie i bardzo wdzięcznie poruszał swoim ciałem do muzyki. Stał się niezwykle ożywiony, uśmiechnięty, czasem chichotał i wydawał się bardzo mocno oczarowany tymi doznaniami. Najbardziej niezwykły był długi czas trwania tego typu reakcji u tych dzieci. Stał się również wyjątkowo cichy i spokojny, promieniując pogodnym obliczem, którego można być świadkiem, gdy osoby doświadczają stanów transcendentalnych. Po kilku pierwszych sesjach stał się bardzo podniecony, gdy mu powiedziano, że będzie miał kolejną sesję. Zbiegł do gabinetu zabiegowego i uczestniczył w przygotowaniu go rozmieszczając rzeczy, które zazwyczaj przynosiliśmy - owoce, ciastka, kwiaty, obrazy, albumy rejestrów i tak dalej. Gdy pokój został ustawiony wziął szmatkę, zmoczył w chłodnej wodzie, złożył, położył się na kanapie i przykrył nią oczy, rytuał, który często stosowaliśmy próbując skłonić pacjentów do podróży wewnętrznej. Następnie chciał, by włączyć muzykę. Przygotowując się do sesji działał jak typowa normalna osoba.

W drugiej fazie okazał głębokie podniecenie, konflikt, strach i wzburzenie. Pozwolił sobie na całą gamę zachowań i emocji, gryzienia, plucia, obfitego i przedłużonego pocenia się oraz skrajnej hiperaktywności, destruktywności i całkowicie katatonicznego zamknięcia w sobie. Odbył rozbudowane dialogi między dwoma lub być może z większą ilością osób, poświadczające konflikt między jego matką, ojcem i nim. W jego konwersacji było wiele treści analnej i genitalnej, z nieskończonymi powtórzeniami "gówno, szczyny, penis, sprośna, czarne BM, śmierć, czarne serca, zwymiotuj, czarne piersi, czarna biegunka, zgryź to, bój się, spłoń to boli. Przerywał te dialogi wychodząc do łazienki, stając na przeciw toalety, obracając kilka razy i oddając mocz, a gdy się załatwił kontynuował te zachowanie dwadzieścia do dwudziestu pięciu razy. Po wyczerpujących trzech, czterech godzinach zdał się bardzo zbity i pozwolił pracownikowi przy nim usiąść, dotknąć go i przytulić, nakarmić i pielęgnować.

Z tymi małymi pacjentami często występowały wzruszające chwile, pod koniec jednej z sesji męski opiekun siedział obok Stevie'go, trzymając go za rękę, a Stevie otworzył oczy i powiedział, "Porozmawiasz ze mną, David?", David powiedział, "Tak Stevie" a po chwili dodał, "Nie wiem co powiedzieć?" na co Stevie odpowiedział, "Po prostu mów do mnie oczami". Pochodzi to od dziecka, które w swym zwyczajnym stanie było albo katatoniczne albo szalenie destrukcyjne. Bardzo często nie mieliśmy pojęcia jak komunikować się z dziećmi, gdy oczywiście cofały się w czasie walcząc z demonami swych przeszłości. Były nieświadome naszej obecności i często najwięcej, co mogliśmy zrobić to przesiedzieć to z nimi. U tego chłopca pojawiły się niezwykłe zmiany. Zaczął dogadywać się z personelem medycznym i chciał być dotykany i trzymany. Jego maniakalne i destrukcyjne zachowanie zniknęło i zaczął się dogadywać z chłopcami w swym wieku i starszymi oraz nawiązywać więź z kolejnym chłopcem z programu. Stali się dobrymi kumplami. Wydobrzał wystarczająco by uczęszczać do szkoły i był w stanie dobrze funkcjonować w tym otoczeniu. Jego rodzice byli zdziwieni zmianami i zaczęli go odwiedzać a następnie zaczęli zabierać go do domu każdego weekendu. Był bardzo werbalny, stał się bardzo wesoły przy personelu medycznym i zachowywał się jak normalny chłopiec.

Floyd

Ten dziesięcioletni chłopiec miał ogółem szesnaście sesji w okresie jedenastu miesięcy. Posiadał historię skrajnej deprywacji. Jego matka była wyjątkowo wzburzoną, narcystyczną kobietą, która nie czyniła żadnych wysiłków w relacji z nim. Przez pierwsze dwa lata jego życia, był ograniczony łóżeczkiem dziecięcym bez jakichkolwiek zabawek lub jakiejkolwiek stymulacji. Przed leczeniem był stale hiperaktywny i pobudzony, nie chcąc kontaktu z innymi. Spędzał dni na podwórku całkowicie zaangażowany w szukanie i oglądanie małych robaków. Gdy nie był na podwórku oglądał dwie książki, które były o owadach i robakach. Gdy personel starał się z nim komunikować, zadawał jedynie powtarzające się pytania o robaki, lecz nie był zainteresowany odpowiadającymi na jego pytania. Przez większość czasu zdawał się aktywnie halucynować. Nie chciał kontynuować słownej wymiany.

Na swej pierwszej sesji Floyd miał niezwykłą reakcję na lek. Podczas trzydziestu minut doświadczył oczywiście zmian sensorycznych, a także odprężył się i uśmiechnął, prawdziwym ludzkim uśmiechem. Jego pierwszymi słowami były, "Co ze mną zrobiliście? On nie jest jeszcze martwy." Oglądał obrazki w książce i powiedział, "Nie robię tego naprawdę, nie, nie robię." Członek personelu powiedział "Jesteś żywy, czyż nie?" na co odpowiedział, "Nie, nie, nie, nie mogę być żywy, to jest zbyt dobre." Z powrotem spojrzał na książkę i powiedział, "Okej, nie może być, wyłącz to, wyłącz to, kto to robi." Patrząc na jednego z pracowników powiedział, "Och Judy, nie bądź prawdziwa, nie bądź prawdziwa." Dotknął kolejnego pracownika, popatrzył mu w oczy i powiedział, "Nie bądź prawdziwy, nie bądź prawdziwy, muszę się stąd wydostać. Nie chcę być żywy, boję się siebie, wyłącz to. Tom, nie bądź prawdziwy. Nie jestem już prawdziwy. Jestem ślepy. Nie, nie, nie, widzę." Następnie się odprężył, spojrzał na różnych pracowników i powiedział, "Jak wszyscy staliśmy się tacy sami?" Nie zapytał o to w sposób dociekający, lecz bardziej oznajmujący. Następnie odpłynął, słuchał muzyki i wszedł w doznania wewnętrzne. Trwało to jakieś pięć godzin. Wreszcie, zaczął być świadom czasu obecnego, stał się poruszony oraz napięty, i zaczął płakać, a także smutno powiedział, "Chcę na zewnątrz." Powtarzał to zdanie, które przyjęliśmy, że oznacza, że rozszerzone doświadczenie, które miał malało a on nie chciał wracać do swego wyizolowanego świata. Był to bardzo bolesny czas także dla personelu i nie wiedzieliśmy jak pomóc mu utrzymać się przy życiu. Było to dla nas wyjątkowe doznanie, ponieważ Floyd miał tak natychmiastową reakcję i był w stanie odrzucić psychotyczne postawy obronne i doświadczyć się jako prawdziwej żywej istoty.

Podczas następnej sesji, miesiąc później, wystąpiła podobna reakcja na lek. Po tym jak zaczął doświadczać zmian zmysłowych zapytał, "Czy to prawdziwe? Czy muzyka jest prawdziwa?", następnie z niedowierzaniem stwierdził, "Jesteśmy prawdziwi, czy odczucia to robią?" Powiedział, że posiadanie uczuć czyni życie prawdziwym. Następnie ponownie zapytał, "Czy to prawdziwe?", na co daliśmy potwierdzenie. Następnie odpłynął i zaczął cmokać ustami oraz wykonywać wiele ruchów językiem i wargami. Powiedział, "Jestem z Mamą, Tata też tu jest, dlaczego mnie nie kochacie?" Następnie jego mowa stała się niespójna i pozostał w tym stanie przez dwie godziny. W końcu zaczął rozpaczliwie płakać i powiedział, "Chcę wyjść. Chcę na zewnątrz. Chcę stąd wyjść. Proszę, proszę, pomóżcie mi otworzyć drzwi, pomóżcie, pomóżcie, jestem prawdziwy, jestem Floyd i jestem prawdziwy. Mój własny mały chłopiec." Następnie popatrzył na personel i powiedział, "Dajcie mi trochę więcej, proszę dajcie mi trochę więcej." Zapytaliśmy, czego więcej, a on odpowiedział, "Pigułek. Po prostu dajcie mi trochę więcej, chcę wyjść." Pracownik powiedział, że w zasadzie musiał stać się prawdziwy, że pigułki pozwoliły mu dowiedzieć się, że jest prawdziwy, lecz pigułki by tego nie zrobiły, on musiał to zrobić. W końcu Floyd uspokoił się w tej agitacji i stał się bardzo zamyślony i bardzo, bardzo smutno wyglądał. Podszedł do okna, wyjrzał i cicho do siebie powiedział, "Szpital Stanowy Fountain View. Co za zabawne miejsce na powrót." Było to oczywiście niesamowicie wzruszające i personel był zapłakany. Empatia, jaką do niego odczuwaliśmy była głęboka, ponieważ wszyscy musieliśmy mieć te same odczucia po powrocie z przemożnego doznania do naszej zwyczajnej, normatywnej rzeczywistości.

Cztery następne sesje były bardzo do siebie podobne i wyraźnie różne od dwóch poprzednich. Sesje te charakteryzowała jego regresja do wcześniejszych doświadczeń, kiedy to był fizycznie nadużyty i zagrożony. Stale powtarzał zdania, "Od teraz będę grzeczny. Przepraszam. Obiecuję, nie bij mnie, przestań, przestań, pomóż, pomóż." Często wykrzykiwał, "Och, och, au, to boli", i fizycznie starał się odsunąć od bicia. Miewał również okresy, gdy próbował atakować personel, zderzał się ze ścianą i błagał, by go zostawiono samego. Był również bardzo zafiksowany oralnie i daliśmy mu butelkę dziecięcą, którą mógł ssać, żuć a następnie gwałtownie wyrzucić.

Siódma sesja znacznie różniła się tym, że zdawał się nie ulegać regresowi, lecz raczej pozostawał w kontakcie z personelem, ale stał się bardzo wojowniczy, agresywny i seksualnie prowokacyjny. Chciał być przytulony przez kobietę, położyć głowę na jej piersi a następnie zrobił gest agresywnego gryzienia piersi bądź nagle zaczął ją walić. Również wspinał się na kobietę, kołysząc biodrami na jej ciele i próbował zdjąć spodnie. Chciał również podejść mężczyznę, był zmysłowy i chciał być trzymany oraz tulony a wtedy agresywnie łapał za męskie genitalia bądź drapał lub gryzł twarz. Biegał po pokoju próbując klepnąć lub walnąć każdego. Pomrukiwał i wydawał gardłowe dźwięki, wył i stał się zdziczały i agresywny.

Kolejne trzy sesje były podobne pod wieloma względami tym, że uzewnętrzniał na przemian oralną agresję oraz potrzebę oralnego przyjmowania dobrych rzeczy z wszechświata. Raz wziął palce autora, ssał je, otworzył usta szeroko, jak tylko mógł i próbował połknąć mą rękę. Położył swą rękę na moim łokciu i pchnął go w próbie zjedzenia mej dłoni i ramienia. Powiedziałem, "Jesteś tak pusty, że chcesz mnie połknąć całego". Jego oczy stały się bardzo szerokie i energicznie pokiwał twierdząco głową przyznając, że było to dokładnie to, co chciał zrobić. Przeszedł także w uwodzicielskie zachowanie seksualne i naprzemiennie raz był troskliwy wobec personelu a następnie gryzł i próbował nas zjeść. W późniejszych sesjach zaczął mieć obsesję na punkcie tego, by wziąć go do naszych domów. Wyrażał to dokładnie mówiąc, "Jestem tu bardzo nieszczęśliwy, chcę iść do twojego domu. Chcę żebyś wziął mnie do swojego domu." Różni pracownicy zabierali go po sesji do domu, a on niezmiennie był bardzo spokojny, pogodny, niezwykle szczęśliwy, że tam jest i zachowywał się nad podziw. Był serdeczny, dobrze jadł, szedł do łóżka gdy mu powiedziano i nie wykazywał żadnego ze swych hiperaktywnych i nacechowanych niepokojem zachowań. Całkowicie porzucił także wszelkie zainteresowanie robakami i przestał zadawać w nieskończoność nic nieznaczące pytania.

Po kilku takich domowych wizytach wiele czasu sesyjnego Floyd spędził na próbie przekonania pracowników by mieszkał z nimi na stałe. Zaczął uczęszczać do szkoły a także potrafił dobrze funkcjonować w tym otoczeniu. Wykształcił pozytywne relacje ze swym nauczycielem i intensywne relacje z trzema pracownikami personelu medycznego i chciał zdominować ich czas. Jednak, gdy byli z innymi pacjentami nie stawał się agresywny wobec innych pacjentów, jak miał wcześniej, lecz cierpliwie czekał na swoją kolej. Bardzo przykre było dla pracowników nie móc spełnić jego wszystkich potrzeb. Zaczął zadawać się z innymi dziećmi w swym wieku i miał poważną interakcję z innym chłopcem w swym wieku, lecz zawsze wolał być z personelem opieki. Jego wycofane, odizolowane zachowanie nigdy nie wystąpiło ponownie. Uczęszczał do szkoły i dobrze zachowywał się na oddziale, zawsze wypatrując jakiegoś pracownika by z nim pobyć i porozmawiać.

Nancy

Ta jedenastoletnia dziewczynka była najtrudniejszą i najbardziej wyzywającą osobą, jaką leczyliśmy. Gdy po raz pierwszy mi ją przedstawiono była w pełni skrępowana dwadzieścia cztery godziny na dobę. Była w kaftanie bezpieczeństwa a jej nogi były przywiązane do łóżka. Było to konieczne z uwagi na jej skrajne zachowania autodestrukcyjne. Gdyby jej ręce były wolne, wydłubałaby sobie oczy, biła się po głowie najmocniej jak się da, gryzła palce, wyrywała język. Była całkowicie wyniszczona, pokryta opuchliznami i siniakami, miała czarne oczy w zapadniętych oczodołach. Nie kontrolowała czynności fizjologicznych i odmawiała jedzenia. Była karmiona dożylnie, wyglądała jak pobita, wygłodzona, dzika, osiemdziesięcioletnia staruszka. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, nie odpowiadała na jakikolwiek bodziec fizyczny usiłując wydawać gardłowe odgłosy i pluć, lecz bezskutecznie, gdyż tak była wyczerpana. Lekarz asystujący uważał, że prawdopodobnie umrze. Wypróbowano wszystkie znane leki. Przerażającym było leczenie jej LSD, gdyż niepokoiłem się jej wyjątkowo słabowitym stanem fizycznym, i że mogłaby umrzeć podczas sesji.

Nancy miała być naszym pierwszym pacjentem do leczenia, a stosunek lekarza był zasadniczo taki, że ona i tak umrze, więc równie dobrze możemy spróbować LSD, ponieważ nic innego nie było dostępne. Obawiałem się, że będzie to nasza pierwsza i ostatnia sesja LSD. Otrzymała 200 mikrogram LSD. Sesja była bardzo długa i burzliwa. Po trzydziestu minutach zaczęła intensywnie krzyczeć. Na krótko przestała, bardzo łagodnie mamrocząc, "Przepraszam" i powróciła do krzyku. Patrzyła kamiennym wzrokiem, wykonując ruchy kołysania, rozglądając się ukradkiem jakby próbowała uniknąć zaatakowania. Zaczęła mówić "Gary, trzymaj się mocno, trzymaj się mocno, trzymaj się mnie." Wykrzyknęła "Mamo, au, och, boli, och." Wchodziła i wychodziła z kontaktu z otoczeniem. Pozostała niezwykle poruszona i przerażona, zaciekle krzycząc na przemian ze zwierzęcym warczeniem. Po około siedmiu godzinach tego gwałtownego zachowania i krzyku, bez irytacji i przemęczenia powiedziałem do niej, "Jak długo zamierzasz krzyczeć?" Przestała młócić powietrze, stała się bardzo cicha i spokojna, spojrzała mi bezpośrednio w oczy i cicho powiedziała, "Zamierzam cierpieć bardzo długo, więc mnie po prostu zostaw." Po czym kontynuowała młócenie, wznawiając krzyczenie.

Na kolejnej sesji była wyraźnie inna. Nabrała nienasyconego apetytu, była bardzo rozmowna z personelem i nie potrzebowała skrępowania. Gdy przechodziła obok jadalni zatrzymała się, zajrzała do środka i powiedziała w zdumieniu, "Mój Boże popatrz na to, oni jedzą, to miłe". Następnie zrobiła ręką teatralnie królewski gest i powiedziała, "Niech jedzą". Później tego dnia powiedziała jednemu z personelu, "Poszliśmy zobaczyć dr Fisher, Gary, czyż nie? Miałam kaftanowy sprawdzian. Było dobrze." Tydzień później nie mogła się doczekać następnej sesji, mówiąc mi wczesnym rankiem, "Zróbmy test teraz." Była o wiele bardziej werbalna i większość czasu spędziliśmy cofając się do konfliktu z jej dziadkiem. Było oczywiste, że ponownie przeżywała traumę seksualną, zawodząc i krzycząc, "Nie dziadku, nie, nie mogę tak zostać. Nie mogę tego zrobić, boli dziadku, boli, pa dziadku pa, nie muszę. Zawodziła i jęczała. Następnie zaczęła się atakować i musiała zostać skrępowana.

Kolejne kilka sesji charakteryzowało się wyjątkowym konfliktem między przyjemnością i bólem, w większości natury seksualnej. W swych regresjach przejawiała wyraźną zmysłową/seksualną przyjemność, śmiejąc się, chichocząc i mówiąc "Nie rób tego. Och kochanie, nie fair. Och kochanie puść, puść. Zabiją nas. Nigdy więcej. Kochaj mnie, kochaj mnie." Następnie występował na zmianę strach i ból, stała się wzburzona, zaczęła się atakować. Gdy była fizycznie chwytana przez personel gryzła, pluła, rzucała się na nich z pazurami i drapała. Ta zmienność między pobłażliwością i konfliktem trwała z godziny na godzinę.

Po pięciu sesjach, zachowanie Nancy na oddziale było zupełnie inne. Potrzebowała wiele interakcji z personelem medycznym, zaczęła wymagać dużo uwagi i była zazdrosna o inne dzieci otrzymujące opiekę. Stała się apodyktyczna, zaczęła rozkazywać innym dzieciom wokół i przybrała postawę "Ja tutaj dowodzę". Nie była dla nich krzywdząca, utwierdzała jedynie, że byli podwładnymi i że ona wie, co jest najlepsze dla każdego. Gdy inne dziecko miało mieć sesję, próbowała ulokować się w pokoju zabiegowym, a gdy została usunięta rozgniewała się słownie, lecz nie fizycznie. Gdy powiedziano jej pewnego dnia, że nie może mieć "testu" (jej słowo na sesję) kiedy tylko chce, powiedziała, "Och, więc porozmawiajmy. Zejdźmy do pokoju gościnnego (gdzie przeprowadzano sesje) i porozmawiajmy." Gdy tam byliśmy położyła się na kanapie, zamknęła oczy i powiedziała, byśmy byli cicho. Podszedłem, podniosłem ją i posadziłem na krześle używanym zazwyczaj przeze mnie, a sam położyłem się na kanapie. Była zdecydowanie oburzona i powiedziała, "Ty nie potrzebujesz pomocy, ja potrzebuję. Chcę testu." Zaczęła zdradzać zachowanie wskazujące, że uważa odbycie sesji za przywilej. Po poinformowaniu, że będzie miała następną sesję okazała swe najlepsze zachowanie - pomagając innym dzieciom, będąc uprzejmą i porządną, uśmiechając się i będąc bardzo czarującą. Przed jej siódmą sesją jeden z pracowników oddziałowych, Van, zapytał ją, co zamierza zobaczyć podczas następnego "testu", odpowiedziała, "Boga i Vana". Roześmiał się i zapytał jak mogłaby określić różnicę. Bardzo poważnie odpowiedziała, "Pokażę ci. Będziesz tam i ci pokażę." Van zapytał, "Gdzie to będzie?" Odpowiedziała z niedowierzaniem, "Jak to, w pokoju gościnnym. Jest to jedyne miejsce gdzie możesz zobaczyć Boga."

Podczas kilku następnych sesji, zachowanie Nancy stało się spokojne, zawsze chciała być w kontakcie fizycznym z jednym z pracowników a zwłaszcza z jednym z mężczyzn. Klepała i głaskała jego ramię, łagodnie pieszcząc jego twarz, łagodnie się śmiała i śpiewała. Chciała, by ją przytulać i nie przerywać jej w przyjemności. Wychodzenie z sesji było zazwyczaj stresujące, płakała i od czasu do czasu powracała do łagodnego gryzienia. Gdy jej mówiono, że nie może gryźć, lizała i całowała.

Po pięciu miesiącach leczenia uwagę skupiono na jej autodestrukcyjnym zachowaniu. Uznano, że nie była już psychotyczna a bicie się stosowała do manipulacji i kontrolowania personelu w celu osiągnięcie czegokolwiek tylko chciała w danym momencie. Był to pewny sposób na zwrócenie uwagi, było całkiem jasne, że chciała być jedynym przedmiotem uwagi, miłości i opieki personelu. Zdecydowaliśmy, że za każdym razem, gdy się bije będziemy ją szczypać, nadeptywać na palce stóp, a gdybyśmy byli na zewnątrz, chwytali ją i biegali póki się nie wyczerpie. Była tym wyjątkowo oburzona i zrezygnowała z większości swych autodestrukcyjnych zachowań. Pewnego dnia w przypływie irytacji powiedziała, "Cóż, personelu porannego już nie nabiorę, ale mogę jeszcze nabrać popołudniowy". Spojrzałem na nią bezpośrednio a ona szeroko otworzyła usta jak przy, "Och, och, nie powinnam tego zdradzać." Tego wieczoru spotkałem się z personelem popołudniowym, sprowadziłem na spotkanie Nancy, powiedziałem im, co powiedziała i wyraźnie wyjaśniłem jak mają wszyscy postępować, tak jak personel poranny. Sztyletowała mnie wzrokiem, lecz wiedziała, że została zdemaskowana. Potem zaczęła kłaść na swych rękach małe kawałki papieru, mówiąc nam, że papier chroni ją przed biciem się. Gdy widzieliśmy ją z kawałkiem papieru podchodziliśmy, strzepywaliśmy go z jej ręki i ośmielaliśmy ją wzrokiem, by coś z tym zrobiła. Często mamrotała, "Cholera" i albo podnosiła papier, albo odchodziła. Później zrezygnowała z papieru i zaczęła ze sobą nosić chusteczkę higieniczną. Gdy widzieliśmy tę chusteczkę mówiła, "Och, mam kaszel" lub "Potrzebuję tego, bo z nosa mi leci", patrzyliśmy jedynie i mamrotaliśmy, "a tak, na pewno" a patrzyliśmy z przesłaniem "Myślisz, że jak głupi jestem?" Wkrótce porzuciła chusteczkową rutynę.

Pod koniec piątego miesiąca odszedł pracownik, który początkowo pracował z Nancy i była poważnie wstrząśnięta jego odejściem. Jej reakcja była zdumiewająco dojrzała, stała się przygnębiona, smutna i ponura oraz dużo płakała. Nie atakowała siebie lub innych. Jego miejsce zajął inny student płci męskiej z personelu medycznego, którego dobrze znała, i była wdzięczna za jego opiekę. Zaczęła być sfrustrowana przez swój brak wystarczających słów próbując opisać uczucia do niego. Czasami tylko go trzymała i szlochała nad swą stratą.

Zaczęła uczęszczać do szkoły półdziennej i potrafiła przystosować się do otoczenia. Było jej ciężko dzielić się uwagą dorosłych a inne dzieci w jej wieku nie miały jej finezji. Była bardzo pogodna i nie traciła chwili. Zaczęła być serdeczna i ciepła, uwielbiała być fizycznie dotykana i dużo czasu radośnie się uśmiechała. Porzuciła swe autodestrukcyjne zachowania i chciała identyfikować się z personelem medycznym oraz być włączoną w świat dorosłych. Niestety często była znudzona, ponieważ w środowisku oddziałowym był duży niedostatek osiągalnej dla niej stymulacji.

Jeannie

Jeannie była dziewczynką, która widziana początkowo, żyła w całkowicie hermetycznym świecie. Jej zachowanie składało się z nadpobudliwego wirowania, wykrzykiwania bezsensownej "sałaty słownej", wrzeszczenia, oraz brutalnych ataków na każdego kto wszedł w jej przestrzeń osobistą. Doprowadzała się do takiego maniakalnego szału, że popadała w fizyczne wyczerpanie. Podczas jej cyklu leczenia terapią psychedeliczną Jeannie doświadczyła wielu zjawisk transcendentalnych, które stanowiły podstawę jej wyleczenia z psychozy.

Mimo, że była niewidoma, obarczona wrodzonym zwichnięciem bioder i kolan oraz wychowana przez kompletnie psychotyczną matkę, dziewczynka ta pokonała potworne szaleństwo w miażdżąco jałowym i chaotycznym otoczeniu oddziału szpitala stanowego, by stać się jedną z najbardziej czułych, kochających, współczujących i odważnych, osób jakie autor kiedykolwiek znał. Gdyby Jeannie miała możliwość kontynuowania swych sesji w korzystnym, bezpiecznym oraz wychowawczym środowisku, mogłaby stać się ponadprzeciętną istotą ludzką. Nasza praktyka z tą tylko dziewczynką była jedynym potrzebnym dowodem na potwierdzenie zasadniczej przydatności leków psychedelicznych w leczeniu większości pozornie nieustępliwych stanów psychotycznych.

Na uwagę najbardziej zasługuje fakt, że przynajmniej czworo spośród dzieci miało zauważalne doznania transcendentalne i było w stanie nam je przekazać. Być może niektóre z pozostałych dzieci miały podobne doznania, lecz nie potrafiły ich przekazać. Jednakże, biorąc pod uwagę wiek i stopień psychopatologii tych dzieci byliśmy zdumieni, że te duchowe doznania wystąpiły.

Praca się kończy

Nasza praca została szybko ukrócona przez klimat polityczny, który powstał, gdy LSD trafiło na ulice. Nasz projekt został bardzo szybko zamknięty w połowie 1963 a związany z nim personel odszedł wkrótce potem. Porzucenie tych dzieci było wyjątkowo bolesnym doświadczeniem dla każdego z nas. Byliśmy bardzo zaskoczeni i wzruszeni, tym jak wspierające były dzieci i pogodzone z naszym odejściem, gdy się z nimi żegnaliśmy. Kontynuację badań podjęto dziesięć lat później, lecz okazała się daremna. Zarząd szpitala był niezwykle wzburzony tym, że media mogły dowiedzieć się, że we wczesnych latach sześćdziesiątych były przeprowadzane w nim terapie LSD, gdyż we wczesnych latach siedemdziesiątych scena polityczna wokół LSD wciąż była bardzo zmienna.

Odgraniczenie udziału leków od naszego intensywnego, oddanego i troskliwego zaangażowania na rzecz tych dzieci nie było kwestią, z którą się zmagaliśmy, choć była to kwestia często podnoszona przez innych profesjonalistów. Autor pracował ponad cztery lata z dziećmi psychotycznymi, w tym samym otoczeniu bez leków, z bardzo minimalnym skutkiem. Personel psychiatryczny pracował z tymi samymi dziećmi przez wiele lat, ponownie bez znaczących wyników. Jedynie poprzez osobiste doświadczenie z tymi związkami można docenić potencjał, jaki oferują. Jednakże nasuwa się wyraźne słowo ostrzegawcze. Substancje te są tak mocne, że osoba zainteresowana ich użyciem musi mieć bardzo wyraźny zamiar i asystujących przewodników, którzy są doświadczonymi podróżnikami po odsłanianych i ujawnianych sferach świadomości. Zwykliśmy mawiać, że najważniejszym elementem w LSD jest biorąca je osoba. Drugi najważniejszy element to przewodnik, który siedzi przy tej osobie.

Pewną kwestią, na którą nie zwraca się powszechnie uwagi w literaturze jest podatność uczuć terapeuty psychedelicznego, co jest nieodłączne w tej pracy. Poszerzony stan świadomości osiągany przez biorącego lek często zawiera bliską znajomość terapeuty i jego stanu łaski - lub jego braku. Terapeuta nie może ukryć się przed byciem "widzianym". Doświadczeni terapeuci dobrze to wiedzą (skutkiem tego jest przeciwprzeniesienie), a siedząc przy podróżniku psychedelicznym podatność jest całkowita. Nie spodziewaliśmy się wystąpienia tego zjawiska przy tych dzieciach, gdyż wszystkie zdawały się tak bardzo niezrównoważone i poza kontaktem z "rzeczywistością". Byliśmy zdumieni, gdy dokuczały nam na sesjach, naśladując nas i dotkliwie trafiając w nasze najbardziej bezradne i chronione obszary. Na szczęście, robiły to ze współczuciem, humorem i akceptacją, ale mimo to otrzymaliśmy przesłanie. Często testowane było nasze człowieczeństwo oraz pokora i byliśmy zaszokowani spostrzegawczością tych dzieci oraz ich umiejętnością przyjmowania nas w naszym wstydzie - mieliśmy tak wiele, a one tak mało.

Podziękowania

Wyrażamy wdzięczność za nieocenioną pracę oddanego personelu opieki medycznej: Con Cowan, Dave Dion, Bob Haynes, Phyllis Mesker, Tom Parsons, Ethel Pett, Suni Strom. Wyrażamy także wdzięczność za dotacje Sandoz Pharmaceuticals na badania nad LSD i psilocybiną.

Odnośniki

  1. Fisher, G; The psycholytic treatment of a childhood schizophrenic girl. International J. of Social Psychiatry; 1970, 16, 112-130.
  2. Fisher, G; Psychotherapy for the dying: principles and illustrations with special reference to the utilization of LSD. Omega, 1970, 1, 3-16.
  3. Fisher, G and Martin, Joyce; The psychotherapeutic use of psychodysleptic drugs. Voices: The Art and Science of Psychotherapy; 1970, 5, 69-72.
  4. Fisher, G; Some comments concerning dosage levels of psychedelic compounds for psychotherapeutic experiences. The Psychedelic Review, 1963, 1, 208-218.
  5. Fisher, G; Psychedelic drug usage: socio-political and psychological consideration. California School Health, 1968, 4, 40-54.
  6. Blewett, DB and Chwelos, N; Handbook for the therapeutic use of LSD-25: Individual and Group Procedures. Unpublished manuscript; Regina, Saskatchewan, 1959.

Gary Fisher, Ph.D.
1750 E. Ocean Blvd. #705
Long Beach CA 90802

[ tłumaczenie: cjuchu ]



szukaj na psilosophy:  
 
Odsłon
od 19.03.2012



komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze

k o m e n t a r z e

 
 

świetny artykuł, cieszę się ze mogłem go przeczytać. pozdrawiam!!!

jacke
11.08.2013 21:12:46

 
 
. .twój komentarz :

nick / ksywa :



komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze komentarze



PoradnikI ]   [ GatunkI ]   [ Honorowi psilodawcY ]   [ PsilosOpediuM ]   [ FaQ ]   [ ForuM ]   [ GalerY ]   [ TripograM ]   [ DarwiN ]   [ LinkI ]   [ EmaiL ]  

© psilosophy 2001-2024